To było deszczowe, listopadowe popołudnie. Pani Jadzia, nauczycielka, wróciła właśnie z pracy i zmęczona usiadła przy stole pijąc gorącą czekoladę. Rozmyślała już o nadchodzących Świętach Bożego Narodzenia, których bardzo nie mogła się doczekać. Planowała w najbliższym czasie udać się na zakupy świąteczne.
Jej odpoczynek przerwał dzwonek do drzwi. Pani Jadzia lekko się zdziwiła, nie spodziewała się nikogo o tej porze. W drzwiach zobaczyła pana listonosza, który trzymał w rękach duży list w czerwonej, ozdobnej kopercie, na którym widniało jej imię i adres.
Zaintrygowana pani Jadzia przyjęła przesyłkę i po zamknięciu drzwi od razu otworzyła kopertę. Nie wiedziała, co może znajdować się w środku, ale przyszło jej do głowy, że może to któryś z uczniów (chociażby Radek, który lubił ją zaskakiwać) wysłał do niej list.
List wyjęty z koperty był piękny, pisany ręcznie na ozdobnym papierze. Treść była następująca:
"Jadziu!
Mamy zaszczyt zaprosić Cię do pomocy w przygotowaniach do zbliżających się Mikołajek i Świąt Bożego Narodzenia. Jak co roku pracy jest dużo, dlatego każda para rąk i łap się przyda. Wraz z całą ekipą elfów mamy nadzieję, że wspomożesz nas w produkcji zabawek i ich pakowaniu. Jako, że dbamy o sekrety, nowy adres fabryki znajdziesz na odwrocie strony. Pamiętaj - działamy w tajemnicy. Prosimy o potwierdzenie przyjścia i ustalenie dyżurów.
Pozdrawiamy i zapraszamy,
Mikołaj wraz z elfami."
Pani Jadzia wpatrywała się w list i nawet uszczypnęła się w ramię - pomyślała, że to chyba sen albo głupi żart. Ale nie wiedziała, kto mógłby jej wywinąć takiego psikusa - przypomniała sobie, że nigdy nikomu nie podawała swojego adresu. Postanowiła odłożyć list do szuflady i zapomnieć o całej sprawie.
Kilka dni później, kiedy pani Jadzia tak jak zwykle wróciła z pracy i przygotowywała sobie ciepły napój, coś ją zaniepokoiło. Zauważyła, że okno w jej kuchni było otwarte, a na pewno zamykała je, kiedy wychodziła z domu! Zamknęła je, wzięła do ręki patelnię i zaczęła rozglądać się po mieszkaniu, czy aby na pewno nie ma w nim złodzieja. Nagle z salonu dało się słyszeć duży hałas, jakby tłuczenie szkła. Odważna pani Jadzia tylko mocniej ścisnęła patelnię i pobiegła do salonu, gdzie na środku pomieszczenia leżał zbity wazon. Nie było jednak widać żadnego sprawcy tego wypadku. Za to pani Jadzia usłyszała ciche "oj" dochodzące zza fotela, a po chwili na środek pokoju wyszedł... mały, zielony elf.
Pani Jadzia zamarła, a elf trochę się speszył i zaczerwienił, po czym zaczął sprzątać kawałki szkła. Mamrotał pod nosem, że był to przypadek i nie chciał zbić wazonu pani Jadzi.
Kobieta otrząsnęła się i upewniwszy się, że to nie sen, pobiegła po zmiotkę, łopatkę i odkurzacz i pomogła elfowi w sprzątaniu.
Stworek przedstawił się jako elf - posłaniec. Mikołaj wysyłał go na różne misje, między innymi taką jak ta - wyjaśnił pani Jadzi, że jego celem było sprawdzenie, czy dostała ona list od Mikołaja i czy jest w stanie pomóc w przygotowywaniu prezentów.
Jeszcze bardziej zaskoczona pani Jadzia nie wiedziała, co powiedzieć, ale smutna mina elfa, który opowiadał o dużych opóźnieniach w produkcji i pakowaniu zabawek dla dzieci przekonała ją do podjęcia tego zadania. Elf - posłaniec wychodząc z domu pani Jadzi, przyznał się, że to jego pierwsze dni w nowej pracy (wcześniej pracował w zimnej Finlandii) i że przeprasza za wszystkie niedogodności i problemy, które sprawił. Na odchodne zaznaczył coś w notatniku i uśmiechając się stwierdził, że pani Jadzia ma duże doświadczenie, więc jej pomoc będzie dla Mikołaja nieoceniona, a potem się pożegnał i zniknął.
Pani Jadzia myślała, że elfowi chodzi o doświadczenie w pracy z dziećmi. Niestety zakręcony stworek miał na myśli coś zupełnie innego, o czym pani Jadzia miała się wkrótce przekonać...
Była już połowa listopada. W jednej z krakowskich szkół krzątała się pani Jadzia - pielęgniarka. Od kilku tygodni była lekko przygnębiona, co zauważył Radek, który bardzo często z nią rozmawiał.
Pani Jadzia obiecała, że zdradzi mu powód swojego zmartwienia, ale tylko na osobności - to była wielka tajemnica! Na przerwie zabrała Radka do swojego gabinetu i upewniwszy się, że nikt nie podsłuchuje, opowiedziała chłopcu, że bardzo martwi się o Mikołaja, któremu co roku pomagała w przygotowaniach przedświątecznych. Radek doskonale wiedział o tym, że pani Jadzia - pielęgniarka z jego szkoły jest asystentką Mikołaja - w końcu rok temu spotkali się w fabryce, kiedy Radek i Gruby szukali zaginionego wtedy Świętego.
Radek bardzo się zdziwił - o co mogło chodzić? Pani Jadzia wytłumaczyła, że jako asystentka Mikołaja co roku dostawała listowne zaproszenie do pomocy w przygotowaniach z nowym adresem fabryki. Wytłumaczyła ona Radkowi, że Mikołaj bardzo dbał o tajemnice i co roku magicznym zaklęciem zmieniał siedzibę swojej firmy. W tym roku jednak pani Jadzia nie dostała listu i bardzo się tym zmartwiła.
Radek polecił jej zadzwonić do Mikołaja, ale pani Jadzia nie miała do niego numeru, cenił on swoją prywatność. W takim wypadku Radek był bezsilny. Obiecał pani Jadzi, że jak tylko się czegoś dowie, to da jej znać. Niestety nadszedł czas iść na zajęcia i tajemne spotkanie dobiegło końca. W drodze na lekcje Radek minął panią Jadzię - nauczycielkę, która w ostatnim czasie wyglądała na zamyśloną i zmęczoną, ale może tylko tak mu się wydawało?
Ten wieczór był dla pani Jadzi - nauczycielki bardzo trudny. Nie dość, że cały dzień spędziła w szkole, to wieczorem musiała jechać do fabryki Mikołaja. Nie spotkała go jeszcze osobiście, lecz wymieniała z nim bardzo dużo wiadomości w formie listów. Do tej pory jej zajęciem było czytanie listów od dzieci i wypisywanie, jakich prezentów sobie życzą. Miała wrażenie, że wiadomości się nie kończą, a dodatkowym utrudnieniem było to, że większość z nich była napisana w obcym języku!
Pewnego dnia listy się skończyły, ale nie był to koniec pracy dla pani Jadzi. Elf - posłaniec, jej opiekun, zaprowadził ją na halę, gdzie miała nadzorować produkcję zabawek. Pani Jadzia nawet nie zdążyła powiedzieć, że przecież nic nie wie o obsłudze tych wszystkich ogromnych maszyn, bo elf szybko zniknął, tłumacząc się dużą ilością pracy.
Pani Jadzia krzątała się po hali pełnej pracowników, ale tak naprawdę w ogóle nie wiedziała, co ma robić. Elfy, ludzie, a nawet misie polarne i pingwiny pracowały przy ogromnych maszynach, z których na taśmach wyjeżdżały zabawki.
Nagle coś chrupnęło, potem załomotało, a na końcu nastąpił krótki, ale głośny wybuch. Halę wypełnił ciemny dym. Wszyscy pracownicy spanikowali i podbiegli do pani Jadzi, żeby ratowała sytuację. Ta jednak nie wiedziała, co się dzieje - domyśliła się, że nastąpiła awaria, ale co ona mogła z tym zrobić?
W hali włączyły się przeciwpożarowe zraszacze, a zaalarmowany hałasem elf - posłaniec przybiegł co sił w nogach, krzycząc głośno. Okazało się, że zepsuła się maszyna produkująca pudełka na prezenty - wszystko dlatego, że produkcja była za szybka i maszyna się przegrzała. Elf -posłaniec stwierdził, że to wina pani Jadzi, która nie dopilnowała odpowiedniego tempa pracy. Atmosfera była bardzo napięta, a pani Jadzi zrobiło się smutno - naprawdę nie wiedziała, że robi coś źle, nikt nie powiedział jej, jak ma pracować!
Elf postanowił wezwać Mikołaja. Bez działającej maszyny produkującej pudełka nie mogli pakować prezentów! Jeden telefon i Mikołaj był już w drodze, właśnie wracał z Dalekiego Wschodu, gdzie już dostarczał dzieciom prezenty. Nie minęło kilka minut, a słychać było dzwonki przy saniach. Po chwili do hali wszedł ubrany na czerwono starszy pan - był dokładnie taki, jakiego sobie wyobrażała pani Jadzia - wysoki, z siwą brodą i dużym uśmiechem na twarzy. Jednakże ten uśmiech trochę osłabł, kiedy Mikołaj dowiedział się, że produkcja stanęła w miejscu. Każda minuta opóźnienia to kilkaset niedostarczonych prezentów! Trzeba było jak najszybciej rozwiązać ten problem. Mikołaj spojrzał na panią Jadzię i mocno się zdziwił. Pierwszy raz widział tę kobietę, dlaczego pilnowała ona produkcji prezentów?
Tym razem zdziwiony był elf - posłaniec. Przecież to pani Jadzia, Mikołaj kazał jej dostarczyć list z prośbą o pomoc... Mikołaj pokręcił głową - to z pewnością nie była pani Jadzia - pielęgniarka, która co roku była jego asystentką. Co tu się wydarzyło? Wspólnie doszli do wniosku, że elf po prostu pomylił dwie panie Jadzie i stąd wyniknął problem. Mikołaj kazał natychmiast zadzwonić po asystentkę, a panią Jadzię zaprosił na gorącą kawę do gabinetu i całą drogą przepraszał za pomyłkę.
Kiedy pani Jadzia - pielęgniarka szczęśliwie dotarła do fabryki prezentów, wszyscy zaczęli zastanawiać się, jak rozwiązać ten problem. Maszynę dało się naprawić, ale Mikołaj bał się, że nie uda mu się teraz rozwieźć na czas wszystkich prezentów. Mieli już zbyt duże opóźnienie. Panie Jadzie popatrzyły na siebie. tutaj trzeba było specjalnego rozwiązania i wyjątkowej pomocy. A któż inny mógłby lepiej im pomóc, jak nie Radek i jego ekipa?
Jeden telefon i Radek był już w drodze, oczywiście ze swoim przyjacielem Grubym. Mikołaj przedstawił im całą sytuację i Radek poczuł się zaszczycony, że może pomóc w tej sprawie. Obawiał się jednak, że do jego wehikułu nie zmieści się zbyt wiele prezentów. Za to znał kogoś, kto byłby na tyle silny, żeby pociągnąć za sobą ciężkie sanie, których Mikołaj w swoim garażu miał wiele. Gruby zawył głośno i już po kilku minutach na dachu fabryki wylądował Smok.
Pani Jadzia - nauczycielka spokojnie piła kawę, patrząc na uśmiechniętego Smoka, który rozmawiał z Mikołajem. Stwierdziła, że chyba nigdy więcej nic w życiu jej nie zdziwi - w ostatnich tygodniach widziała tyle niesamowitych rzeczy, że nawet widok ogromnego Smoka nie był dla niej zaskoczeniem.
Mikołaj był wniebowzięty, zwłaszcza, że maszyna produkująca pudełka już działała i można było powrócić do rozwożenia prezentów. Elfy przy pomocy Radka, Grubego i Smoka wypełniły dwoje sań po brzegi. Mikołaj wracał do Azji, a ekipę bohaterów poprosił o dostarczenie prezentów do Australii.
Radek od razu rozdzielił pracę - Smok ciągnął sanie, on osobiście pilnował, żeby paczki dotarły do odpowiednich dzieci, a Gruby... cóż, został oddelegowany do najbrudniejszej roboty. Elfy zaczepiły mu szelki i Smok spuszczał go na specjalnej linie przez kominy do domów dzieciaków. Na szczęście w Australii w grudniu jest ciepło, więc kominy nie były bardzo brudne, poza tym na czarnej sierści Grubego i tak nie byłoby widać sadzy. Gruby nie był zbytnio zadowolony, ale pocieszało go to, że Mikołaj obiecał odwdzięczyć się w smaczkach, które rok temu tak bardzo mu smakowały. Pani Jadzia - pielęgniarka obiecała nawet, że w tym roku nie będą one barwić sierści.
Dostarczanie prezentów przebiegało sprawnie. Smok był bardzo szybki, Gruby zresztą też. Psiak poznał wielu kolegów, którzy przebudzali się, kiedy pojawiał się w domach. Raz niestety jeden z chłopców, któremu dostarczał prezent przebudził się. Gruby nie wiedział, co zrobić, więc po prostu zastygł w miejscu i uśmiechnął się szeroko. Dzieciak na szczęście uznał chyba, że to sen, bo odwzajemnił uśmiech i poszedł spać dalej.
Ekipa dzielnie pracowała całą noc. Łącznie rozdali pięć sań wypełnionych po brzegi prezentami. Byli potem bardzo zmęczeni, Radek bardzo podziwiał Mikołaja, że co roku tę pracę musiał wykonywać sam. więc zaproponował swoją pomoc na przyszły raz.
Gdyby nie pomoc Radka, Grubego i Smoka, nie wszystkie dzieci dostałyby prezenty w tym roku. Zadowolona ekipa udała się na zasłużony odpoczynek, a następnego dnia rano cała trójka obudziła się z górą prezentów przy łóżkach.